Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ukraina. Mieszkańcy gotowi są podjąć walkę w obronie każdego domu

Paweł Bobołowicz
Artyleria z okupowanego Donbasu ostrzelała kontrolowane przez Kijów miasto Stanica Łuhańska. Jeden z pocisków uderzył w przedszkole, w którym w tym czasie były dzieci. Poszkodowane zostały dwie osoby dorosłe
Artyleria z okupowanego Donbasu ostrzelała kontrolowane przez Kijów miasto Stanica Łuhańska. Jeden z pocisków uderzył w przedszkole, w którym w tym czasie były dzieci. Poszkodowane zostały dwie osoby dorosłe Fot. Sztab Operacji Połączonych Sił/facebook.pl
Świat wciąż wierzy w możliwość pokojowej deeskalacji napięcia pomiędzy Rosją i Ukrainą. Putin w tym czasie tworzy nowe obszary konfliktów, a zwykli Ukraińcy bez paniki przygotowują się na wojnę.

Gdy świat zastanawiał się nad kolejnymi możliwymi datami rosyjskiego ataku na Ukrainę, rosyjska Duma zwróciła się do prezydenta Federacji Rosyjskiej z wnioskiem o uznanie tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej. Ta sytuacja znowu przeniosła ciężar próśb i apeli Zachodu do Kremla: tym razem o nieuznawanie prokremlowskich tworów, które de facto są strukturami terrorystycznymi przez Moskwę wspieranymi.

Putin do momentu pisania niniejszego artykułu nie podjął żadnej decyzji, a jego wypowiedź na ten temat wiążąca kwestię z porozumieniami mińskimi mogłaby nawet wskazywać, że nie spełni oczekiwań Dumy. Nie ma jednak wątpliwości, że działanie Dumy nie było aktem samodzielnym rosyjskich deputowanych i wynika ze strategii przyjętej na najwyższym szczeblu.

Łatwo przewidzieć, że Kreml w ten sposób zdobył kolejne pola negocjacyjne. Teraz Zachód będzie prosić Putina, by ten nie uznał niepodległości tzw. republik, a gdy uzna, to żeby nie wprowadzał tam wojsk, a jak wojska wprowadzi, to żeby DRL i ŁRL nie rozszerzały swoich granic. Łatwo bowiem zapomniano, że tzw. sepratyści chcą kontrolować miasta, które ukraińskie wojska wyzwoliły i dziś normalnie mogą się rozwijać pod władzą Kijowa m.in.: Stanica Ługańska, Łysyczańsk, Bahmyt, Słowiańsk, Kramatorsk, Marjinka czy wreszcie strategiczny port w Mariupolu i cały szereg mniejszych miejscowości. Jeśli ten plan zostanie zrealizowany, to Rosja będzie żądać korytarza do Krymu, potem do Odessy, zagarnie ukraińską Besarabię. Za każdym razem zyskując pole do handlu dyplomatycznego z Zachodem i za każdym razem realnie destabilizując Ukrainę. Nawet w sumie bez konieczności wielkiej inwazji, która jednak wciąż nie jest wykluczona. A nawet sam strach przed nią też ma swoje konsekwencje polityczne i gospodarcze.

Kijów gotowy do wojny

Kijów przez wiele tygodni twierdził, że nie ma obaw w sprawie rosyjskiej interwencji. Dopiero w środę (16.02) po raz pierwszy prezydent Wołodymyr Zełenski przyznał, ze Rosja wcale się nie wycofuje i Ukraina obserwuje od tygodni zwiększoną liczbę wojsk rosyjskich wzdłuż swoich granic. Opowiedział o tym w Mariupolu, do którego przybył z zachodnimi ambasadorami (wśród których był również ambasador RP Bartosz Cichocki) w ustanowione przez siebie święto: Dzień Zjednoczenia. To święto miało być odpowiedzią na informacje, że właśnie 16 lutego zostanie przeprowadzony rosyjski atak.

Zełenski publicznie potwierdzając rosyjskie zagrożenie zmienił swoją retorykę, która jeszcze kilka dni wcześniej oskarżała Zachód za niepotrzebne straszenie Rosją. Faktycznie bowiem kolejne informacje o możliwym ataku doprowadziły do osłabiania ukraińskiej hrywny i wpłynęły na nastroje Ukraińców. Mimo wszystko sami Ukraińcy panice nie ulegają, a raczej widać systematyczne przygotowania do możliwych ataków. W przedszkolach i szkołach pojawiły się instrukcje dla rodziców jak się przygotować na możliwe bombardowanie i jak się podczas niego zachować, opiekunowie przekazują takie informacje też w czasie lekcji. Ukraińcy nie rzucili się do wykupywania produktów, a niektórzy się śmieją, że nie zdążyli jeszcze zjeść zapasów z czasu pandemii koronawirusa. Jednak w sieciach wymieniają się informacjami jak przygotować plecak ewakuacyjny i gdzie są najbliższe schrony, których liczba w ciągu ośmiu lat wojny wyraźnie wzrosła.

Zachód zresztą zapomina, ze ukraińskie społeczeństwo od tego czasu żyje w sytuacji wojny i właściwie ciągłego zagrożenia putinowskim atakiem. Mieszkańcy ukraińskiej stolicy przystępują do oddziałów ochotniczej obrony terytorialnej i umieszczają w mediach społecznościowych zdjęcia z bronią strzelecką opatrując je komentarzami, że są gotowi bronić każdej ulicy i każdego domu w swojej stolicy i innych ukraińskich miastach. Bardziej zapobiegliwi wywieźli swoje rodziny, dzieci i osoby niezdolne do walki na teren zachodniej Ukrainy, część wyjechała do bezpiecznych krajów zachodniej Europy.

Z Ukrainy wylatują za to samoloty należące do ukraińskich oligarchów i biznesmenów. Prezydent Zełenski pogroził im konsekwencjami, jeśli do kraju nie wrócą. Wrócił już jeden z najbardziej znanych Rinat Achmetow, który w 2014 roku nie zachowywał tak jednoznacznej proukraińskiej pozycji jak teraz. Z powrotem nie spieszą się niektórzy prorosyjcy politycy z postjanukowyczowskiego Opozycyjnego Bloku „Za życie”. Jeden z nich wyjechał do sąsiedniej Białorusi. Tam niewątpliwie prorosyjscy politycy mogą liczyć na przytułek, bo Łukaszneka zapowiedział, że będzie działać tak jak Putin, nie wykluczajac pomocy wojskowej dla sepratystycznych tzw. republik.

Z wyjazdu oligarchów cieszą się zwykli Ukraińcy, którzy w przeciwieństwie do prezydenta kraju stwierdzają krótko: dla Ukrainy lepiej, by nie wracali.

Donbas znowu w ogniu

W czwartek (17.02) gwałtownie wzrosła liczba ostrzałów z okupowanych terenów Donbasu. Artyleryjskie pociski spadły m.in. na przedszkole w Stanicy Ługańskiej raniąc trzy dorosłe osoby i we Wrubiwce na szkołę, w której znajdowało się 30. uczniów. Dzieci schowały się w schronie i nie odnotowano żadnych ofiar. Wystrzały rozlegają się jednak na całej linii rozdzielającej, cywilne obiekty ostrzelane były też w Marjince, gdzie co najmniej jedna osoba odniosła rany.

Prezydent Wołodymyr Zełenski nazwał te ostrzały wielką prowokacją i wezwał obserwatorów OBWE to pozostania na Ukrainie wskazujac ich wielką rolę w takiej sytuacji. Media rosyjskie, ale też rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow wskazują, że odpowiedzialność za ostrzały ponosi Ukraina. Od kilku dni rosyjska propaganda rozpowszechnia fałszywe informacje o tworzeniu nowej broni biologiczno-chemicznej przez USA i Ukrainę, która miałaby posłużyć do ataku na Donieck i Ługańsk. Wyciągnieto też starą fałszywkę o rzekomych masowych grobach ludności cywilnej w Donbasie. Mordów mieliby się dopuścić ukraińscy żołnierze w 2014 roku. Niestety taka narracja i wzmożona aktywność bojowa w Donbasie może wskazywać, że faktycznie Kreml przygotowuje grunt informacyjny do podjęcia kolejnych działań zbrojnych wobec Ukrainy.

Świat wierzy w dyplomację

Rosja konsekwentnie ignoruje też międzynarodowe narzędzia, które mogłyby służyć deeskalacji. Nie odpowiedziała Ukrainie na wezwanie na podstawie mechanizmu OBWE i nie przedstawiła raportu o obecności swoich wojsk wzdłuż ukraińskich granic. Teraz zapewne zbojkotuje spotkanie OBWE w tej sprawie, lub nie przekaże wiarygodnych informacji.

Dla samej OBWE to też jest test na wiarygodność. Ukraińcy pokładają nadzieję w polskiej prezydencji w tej organizacji. W ubiegłym tygodniu Kijów odwiedził minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau, który później udał się do Moskwy gdzie spotykał się z Sergiejem Ławrowem i wiadomo, że rozmowy dotyczyły bezpieczeństwa. Nie ulega jednak wątpliwości, że prawdziwy klucz do deeskalacji w swich rękach posiadają Niemcy, szczególnie jeśli działały by zgodnie z wolą swoich sojuszników z NATO i UE. Kanclerz Olaf Szolz pojechał jednak do Moskwy bez chęci zablokowania Nord Stream II. Niemcy wbrew faktom i napiętej sytuacji z Moskwą chcą dalej robić interesy i próbują blokować dostarczanie broni Ukrainie. Chociaż sam Scholz jednak Putina się boi i wbrew wcześniejszym zapowiedziom w Kijowie nie nocował, bo jak nieoficjalnie się mówi, w ukraińskiej stolicy obawiał się, że w czasie jego pobytu Kijów może być przez Rosję zbombardowany. Zresztą nie pozwolił też sobie zrobić rosyjskiego testu PCR. Trudno zatem, żeby jego zapewnienia o braku możliwości rosyjskiej agresji traktować poważnie.

Kompromitacją są też słowa szefa unijnej dyplomacji Josepha Borrella o zablokowaniu Nord Stream II dopiero jak Rosja dokona inwazji na Ukrainę. Borrell udowadnia tym tylko, że nie jest rzecznikiem Unii Europejskiej, lecz jedynie niemieckiego rządu.

Z każdą chwilą deeskalacja konfliktu wydaje się mniej prawdopodobna. Ale nawet jeśli do niej dojdzie to należy pamiętać, że prędzej czy później Putin nie zawaha się użyć siły. I może być to zarówno agresja militarna, czy atak cybernetyczny (a przecież w tym tygodniu potężnego ataku doświadczyła już Ukraina), czy też inne działania hybrydowe, jak ubiegłoroczny atak na polską granicę z wykorzystaniem migrantów.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lubelskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto