18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Droga nadziei: o walce Ani z nieborakiem

Joanna Nowicka
Anna z mężem Ryszardem
Anna z mężem Ryszardem Szymon Łyciuk
W poniedziałek pisaliśmy o Annie Gimlewicz, zdobywczyni głównego wyróżnienia w konkursie Blog Roku organizowanym przez Onet.pl. Pochodząca z Miączyna 30-latka prowadzi blog „Andzia i jej nieborak” w którym opisuje swoją walkę z chorobą – rakiem żołądka. Dziś chcemy Wam opowiedzieć historię Anny: kobiety, która po tej drodze pełnej cierpienia mówi, że „to wszystko musiało się zadziać” a świat wydaje jej się z dnia na dzień coraz piękniejszy.

DIAGNOZA

Przed rakiem życie Anny wyglądało normalnie, tak jak u innych, młodych i zapracowanych ludzi. Oboje z mężem pracowali dużo i żyli szybko – biegnąc za pieniędzmi na mieszkanie i wyposażenie go, za przyjemnościami – podróżami, spotkaniami z przyjaciółmi.
Tyle, że równolegle szwankowało zdrowie, bo pielgrzymki do lekarzy zaczęły się już w 2004. Wykryto bakterię wywołującą wrzody, którą leczono antybiotykami. I tak do 2007 roku. Wtedy wykonano u niej pierwszą gastroskopię, która wykazała, że mimo antybiotyków bakteria wciąż jest i ma się dobrze. Gastroskopia była jednak wykonana niedbale – lekarz nie pobrał wycinków do zbadania. Powtórzenia badania nie zlecono. W efekcie Anna przez kolejny rok brała przeróżne leki, które pomagały na chwilę. Potem dolegliwości wracały i było coraz gorzej:
Anna: - Coraz częściej pojawiały się ostre bóle brzucha, biegunki, na które nic nie pomagało, potem wymioty. Fatalny juz pod względem zdrowotnym był rok 2009. Zaczęło się od lądowania na pogotowiu z atakami alergii, potem opuchnięcia i bóle stawów, gorączki. W czerwcu w toku mnóstwa badań wykryto u mnie żółtaczkę typu C i na nią zgoniono większość dolegliwości. W lipcu był nasz ślub, na który jakoś postawiłam się na nogi - pewnie też pomogła adrenalina. A po ślubie zaczęłam przygotowywać się do ewentualnego leczenia WZW. Wątroba była w dobrym stanie, więc zostałam zakwalifikowana do leczenia. To był listopad, a w grudniu dolegliwości ze strony układu pokarmowego stały się nie do zniesienia. Ciągłe zwolnienia, wędrówki po lekarzach, podejrzewano zapalenie wyrostka. W końcu trafiłam na lekarza, który przepisał kolejne leki na jelita, ale gdyby to nie pomagało zalecił gastroskopię. Po lekach było jeszcze gorzej, więc 30 grudnia 2009 roku wykonałam gastroskopię, po której lekarz kazał jechać do szpitala jak najszybciej. Ze szpitala chciano się mnie pozbyć - no bo przecież okres przedsylwestrowy. Mnie też zostawanie nie było na rękę, ale po konsultacji z kuzynem, który jest lekarzem i przedstawieniu mu moich wyników z badań krwi - miałam bardzo dużą anemię i ledwo trzymałam się na nogach - kazał za nic w świecie się stamtąd nie ruszać. Zostałam więc przyjęta na oddział gastroenterologii i podano mi leki preciwwrzodowe. 4 stycznia wykonano kolejną gastroskopię i juz było wiadomo, że nie jest dobrze…
Zaraz po gastroskopii Annie wykonano tomografię, która wykazała nowotwór. Po dwóch tygodniach okazało się, że jest złośliwy. Wtedy przyszedł chirurg i spytał czy zgadza się na usunięcie żołądka. Zgodziła się, bo wiedziała, że to jedyna szansa.

PIEKŁO CHOROBY

Usunięto jej cały żołądek, śledzionę, kawałek trzustki i okoliczne węzły chłonne. Po miesiącu wykonano badanie histopatologiczne: okazało się, że operacja nie zatrzymała choroby. Lekarz zalecił chemioterapię:
Anna: - Powiedział, że nieciekawa choroba mi się przyplątała i kazał ściąć włosy, żeby nie było zbyt dużego szoku. To były właściwie jedyne informacje, jakie wyniosłam z tej wizyty. Byłam zdruzgotana i czułam się jak dziecko we mgle, nikt nie chciał udzielić jakichś konkretnych informacji. Potem spotkałam się z innym onkologiem, który pomógł mi wykonać potrzebne przed chemioterapią badania, był dużo bardziej empatyczny i powiedział (to była zresztą kobieta), żebym pamiętała, że rak jak cukrzyca – jest już na całe życie, bo to choroba przewlekła... To mnie dobiło, bo w swojej naiwności sądziłam, że się wyleczę i wszystko wróci do normy.
Chemia trwała od marca do końca lipca. Ania dostała sześć bardzo toksycznych kursów – po trzecim trzeba było zmniejszyć dawkę, bo lekarze bali się, że obecna ją zabije. Przy wzroście 175 cm schudła do 41 kilogramów. Tydzień pod kroplówką, tydzień w łóżku. Na funkcjonowanie „w miarę normalne” też zostawał jakiś tydzień:
Anna: - To był chyba najgorszy czas w moim życiu. Pojawiła się depresja, z którą usiłowałam walczyć przy pomocy psychologa, wybuchy agresji, gdy po raz kolejny trzeba było pakować walizkę do szpitala. Zaczęłam odsuwać się od ludzi, byłam totalnie rozbita, wszystko mnie przerastało. Wypadły włosy, byłam przeraźliwie chuda, ciągłe mdłości nie pozwalały jeść i pić, totalny brak siły, brak smaku i okropne bóle brzucha.
Chemia się skończyła – na koniec lipca. Anna zaczęła wracać do sił. Jeszcze podczas chemii postanowiła, że skończy się mazgaić, bo widzi, że cierpi przez to jej mąż, rodzina i przyjaciele – a oni byli jej bardzo potrzebni. Bez nich zostałaby z chorobą sam na sam. Przytyła, skupiła się na pracy z psychologiem, próbowała się cieszyć drobnostkami. Po chemii wykonała tomografię kontrolną, która wykazała, że jest dobrze – , że choroba się zatrzymała. Gdy lekarz zadzwonił do niej, by powiedzieć o wyniku, była akurat z rodziną w zoo. Miała ochotę wyściskać wszystkich dookoła. Ta radość nie potrwała jednak długo:
Anna: - Gdy czekałam w kolejce do lekarza z nudów porównałam tomografię z poprzednią - wykonaną 3 miesiące wcześniej. Okazało się, że większość opisu jest dokładnie identyczna. Zaniepokoiło mnie to. powiedziałam o tym lekarzowi. Stwierdził, że to rzeczywiście trzeba wyjaśnić. Ktoś (ponoć bardzo doświadczony radiolog) rzucił na nią okiem, wykreślił jedno zdanie i stwierdził, że wszystko się zgadza. Próbowałam wyjaśniać sprawę, ale do dzisiejszego dnia szpital milczy... Ja w międzyczasie wykonałam kolejną tomografię w innym ośrodku, która wykazała znaczną progresję choroby, czyli kolejne przerzuty i zwiększenie się poprzednich...
Kolejny lekarz z jakim zetknęła się Anna zaproponował jej już tylko chemioterapię paliatywną. Gdy pytała go o inne możliwości powiedział, że być może takie są, ale on nie ma czasu się tym zajmować. Powiedział, żeby sama poszukała, bo ma większą motywację. Później była rozmowa z mężem i rodziną. Najtrudniejsza jaką z nimi przeprowadziła. Jej bliscy nie chcieli dopuścić do siebie myśli, że mogą ją stracić i że to już koniec. A ona myślała o tym jak uporządkować swoje sprawy. Tak, by Ci którzy tu zostaną, nie mieli z tym problemu. Musiała się spieszyć bo statystyki mówiły o kilku miesiącach.
Rodzina i przyjaciele nie dawali jednak za wygraną. Przyjaciółka umawiała ją na wizyty, siostry szukały pomocy w Warszawie i w Lublinie. A ona płakała w samotności, bo przy bliskich robiła dobrą minę do złej gry. W końcu stwierdziła, że gdy wszyscy tak szukają dla niej pomocy, ona też nie może siedzieć bezczynnie:
Anna - Zasiadłam do Internetu i przewalałam strony szukając jakichś badań klinicznych. Natknęłam się na informacje o innowacyjnej metodzie leczenia raka żołądka – dootrzewniowej chemioterapii perfuzyjnej w hipertermii (HIPEC). Okazało się, że w Polsce również w jednym ośrodku w Gdańsku, w Gdańskim Uniwersytecie Medycznym też takie zabiegi były przeprowadzane od niedawna. Po nitce do kłębka, odnalazłam lekarza w Gdańsku (dr Tomasz Jastrzębski), który takie zabiegi przeprowadza i napisałam do niego błagalnego maila. Nie wiązałam z tym zbyt dużych nadziei i byłam zaszokowana, gdy następnego dnia rano znalazłam w swojej skrzynce mail od niego z numerem telefonu i prośbą o kontakt.

NADZIEJA I BLOG

Zadzwoniła. Porozmawiali chwilę, doktor kazał zrobić dodatkowe USG i umówili się na konsultacje – następnego dnia, 17 września. Po rozmowie i kilku badaniach w Gdańsku Anna została zapisana na operację: na za tydzień. To była dla niej nadzieja na dodatkowy czas:
Anna: - Nie wierzyłam, że są to szanse na wyzdrowienie, ale może na przedłużenie życia. Wiedziałam, ze wyjście z tej choroby byłoby w moim przypadku cudem. Miałam przerzuty na wątrobę, otrzewną, jelito, do węzłów chłonnych. Ale ważne było to, że dr Jastrzębski przywrócił moją wiarę w lekarzy. Tak jak prof. Szawłowski z Warszawy, który dał namiary na mnie dziennikarzowi, zainteresował się moim przypadkiem. Cieszyło mnie to, ze ktoś zainteresował się rakiem żołądka, bo on jest traktowany po macoszemu trochę. Jest o nim mało informacji a jest bardzo groźny, bo często tak jak u mnie, jest wykrywany bardzo późno niestety z racji złej diagnostyki i – właściwie, braku profilaktyki.
Tydzień oczekiwania na operację zaowocował pomysłem bloga. Najpierw miał być on prezentem dla męża – na urodziny, ale Anna nie wiedziała co w nim napisać, więc pierwszy wpis pojawił się dopiero dzień przed wyjazdem na operację:
Anna: - Przyczyn do pisania bloga było wiele. Między innymi to, że sama skorzystałam z pomocy blogera (Jacka, z Krakowa), którego blog znalazłam przed wyjazdem do Gdańska. Okazało się, że przechodził też HIPEC więc skontaktowałam sie z nim, a podczas pobytu na operacji w Gdańsku nawet poznałam osobiście. Poza tym chciałam chyba zostawić jakiś ślad po sobie i coś niezamkniętego, coś do czego będę mogła wrócić jak się wszystko uda. Na pewno też stało się to moją swoistą psychoterapią. Nie chciałam gadaniem o swojej chorobie zamęczać bliskich i przyjaciół, męża, ale potrzebowałam się wygadać. Chciałam też, aby ludzi dowiedzieli się jaka okropna jest ta choroba i zaczęli może bardziej o siebie dbać, robić badania, zwracać uwagę na tryb życia i jedzenie. Sposób, w jaki postanowiłam pisać o swojej chorobie, było też trochę oszukiwaniem siebie. Robiłam dobrą minę do złej gry, ale to naprawdę mobilizowało do pozytywnego myślenia i nakręcało mnie pozytywnie. A gdy zaczęło się pojawiać coraz więcej ciepłych komentarzy, maili i to coraz częściej od nieznanych mi osób byłam zaszokowana, ale też dawało to dalszą mobilizację, żeby kontynuować pisanie.
Po pierwszym wpisie była ciężka operacja w Gdańsku. Ani otwarto całą jamę brzuszną, usunięto przerzuty a na koniec przepłukano ją chemią czyli cytostatykami podgrzanymi do 41 stopni Celsjusza. Po operacji dwa dni spędziła na OIOM-ie. Tydzień po niej wróciła do Warszawy. Po miesiącu wykonała tomografię kontrolną, która wykazała, ż w jej brzuchu nie ma żadnych starych ani nowych zmian. Cieszyli się i nie dowierzali – i Ania, i lekarze. Późniejsze badanie – tomografia pozytronowa - wykazało jednak, że nad przeponą znajduje się jakaś podejrzana zmiana. Anna zaczęła chemioterapię prewencyjną – już nie tak obciążającą jak ta pierwsza. Teraz jest w trakcie drugiego kursu. Po trzecim zrobi badania i jak sama mówi: - zobaczymy.
Jeśli chodzi o nagrodę za bloga, bardzo się nią cieszy, ale próbuje pisać tak jak pisała. W swoim stylu:
Anna: - Staram się pisać tak jak wcześniej. No, może trochę bardziej uważam na literówki – śmieje się - Dużo ludzi pisze do mnie też maile, na które chcę odpowiedzieć, bo są bardzo osobiste i ciepłe, ale zaczynam mieć coraz większe tyły w tym temacie. To mnie trochę męczy, bo wiem, że gdy ja do kogoś pisałam to oczekiwałam odpowiedzi, więc nie chcę nikogo zawieść. Już od jakiegoś czasu tak się porobiło, że jak dłuższy czas nie pisałam, to zaczynały się badawcze maile, telefony, czy wszystko w porządku, co się dzieje, czy żartobliwe uwagi, że na blogu nuda i nic się nie dzieje więc to mobilizowało do naskrobania czegoś. Były jednak momenty, że to moje wirtualne życie zaczynało zabierać coraz więcej czasu i brakowało już na to normalne, realne i na dbanie o siebie, o dietę. Na szczęście mój mąż pilnuje żebym nie przesadziła…

MIŁOŚĆ

Bo chociaż, spytana o tych którzy najbardziej mobilizowali do walki i dawali siłę, mówi o rodzinie (która pomagała i psychicznie i finansowo) i o przyjaciołach (którzy nie pozwolili się odepchnąć nawet, gdy próbowała), to mąż pomógł jej najbardziej:
Anna: - Na pewno mąż był dla mnie źródłem tej siły – to bez wahania. Wspierał mnie każdego dnia, czasami płakał ze mną, ale ciągle powtarzał, że damy radę, mobilizował. To on robił wszystko, żeby w miarę możliwości było jak najnormalniej, mimo że już nic nie było jak dawniej, to on nie dopuszczał do siebie i do mnie myśli, że będzie źle. To na niego patrząc każdego wieczora przed snem błagałam Boga, by dał nam jeszcze trochę czasu. Dla niego chciałam walczyć, bo widziałam, że to mu daje radość, że to mu też pomaga odnajdywać się w tej nowej rzeczywistości. Tak bardzo go kocham, ze nie mogłam się pogodzić z tym, że coś może nas rozdzielić.

...I ŚWIAT

Który – jak mówi – z każdym dniem wydaje się jej piękniejszy:
Anna: - Dużym paradoksem też tej choroby jest to, że tak naprawdę dopiero teraz dotarło do mnie to, że jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Zauważam rzeczy i sprawy, nad którymi wcześniej nie miałam czasu się zastanowić, a które dają tyle radości - a często są tak proste i tak łatwo osiągalne. Naprawdę teraz doceniam jak nigdy każdy dzień, każda chwilę. Czasami myślę sobie, że to wszytko musiało się zadziać, żebym tak wiele spraw zrozumiała, doceniła, zrobiła coś, odrobiła jakąś lekcję, bez odrobienia której nie pójdę dalej...

Adres bloga Ani: http://andzia-i-nieborak.blog.onet.pl/

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zamosc.naszemiasto.pl Nasze Miasto